Carlo Broschi, znany jako Farinelli, był operowym cudem swojej epoki. Anielski głos i delikatna uroda wprawiały kobiety w ekstazę. Szalały, gdy ciskał w publikę jedwabną chusteczką, którą ocierał pot. Potem chciały go uwieść. Nie miał nic przeciw zalotom, niestety – w decydującym momencie jego brat, Riccardo, kompozytor pozbawiony talentu, musiał doprowadzać dzieło do końca. Sławny, bogaty, uwielbiany. Był bodaj pierwszym idolem muzycznym wszech czasów. Czy był szczęśliwy? Poddany władzy brata, sprytnego menadżera jego sukcesów. Ale to mniej ważne. Sława może być niewolą. Dwadzieścia lat spędził na dworze króla Hiszpanii, Filipa V; co wieczór śpiewał mu te same cztery pieśni, za co dostawał astronomiczne honorarium.